Ślub w Irlandii
Wrzesień, chłodna końcówka lata. Spodziewałem się, że zielona wyspa powita mnie chmurami i ulewą. A tu niespodzianka – nawet sami Chloe i Jakub zapraszając mnie jako fotografa ślubnego, nie liczyli na to, że w dniu ich ślubu będzie świeciło słońce. Miły bonus w tak ważnym dniu. Oczywiście dla pełni szczęścia w drodze z kościoła do restauracji popadało, ale pewnie mało kto to zauważył.
Irlandia. Hmmm, do tej pory byłem przekonany, że jeśli szukać typowo wiejskiego, nienaruszonego przemysłem krajobrazu, to najszybciej w Polsce, tym bardziej że mieszkam na Podlasiu, ale tam, na miejscu – w urokliwym miasteczku Inistioge dopiero zobaczyłem ciszę, spokój, sielankę i poczułem relaksujący małomiasteczkowy klimat. Drogi gęsto otulone drzewami, wokół liczne pola z wypasającymi się charakterystycznymi kremowymi krówkami, charakterystyczna miejsko-wiejska zabudowa, do tego spore różnice wysokości terenu, powodowały, że byłem mile zaskoczony, wręcz nie miałem ochoty wracać do domu… Gorąco polecam odwiedziny tego nieznanego szerzej zakątka Irlandii.
Jadąc na ten ślub, nie wiedziałem czego się spodziewać, jacy są Irlandczycy, czy uda się uchwycić ich sposób bycia, czy potrafią się bawić, wiedziałem tylko jedno: że piwo leje się tu strumieniami. Rzeczywiście, każda, nawet mała miejscowość ma conajmniej 1 pub, w którym wszyscy zbierają się pod koniec tygodnia lub przy okazji różnych mniejszych/większych wydarzeń.
Już podczas przygotowań w domu Chloe, okazało się, że jej rodzina to bardzo fajni, sympatyczni, normalni ludzie, traktowali mnie jak swojego, więc szybko zluzowałem kołnierzyk i mogłem przystąpić do polowania na kadry.
Ceremonia w kościele rzymsko-katolickim Saint Columcille’s Catholic Church miała dość podobny przebieg jak w Polsce, może nieco bardziej uroczysty charakter. Sympatyczny ksiądz, który już na początku poinformował mnie „just do what you need”, od razu zyskał we mnie przyjaciela.
Po ceremonii krótka sesja foto/video w pobliskim parku i ewakuowaliśmy się do restauracji. Coffee hour, czyli rozgrzewka przed częścią oficjalną, potem tradycyjne uroczyste przemowy skierowane do gości, rodziców, samych Państwa Młodych – były fantastycznie przygotowane – każde było przemyślane, nie było to kilka oklepanych zdań, ale mądre, okraszone humorem słowa, naprawdę chwytały za serducho. Chloe z wielkim staraniem zwracająca się po polsku do swoich teściów, czy Jakub ocierający łzy podczas swojej przemowy do żony… Wow, pięknie. Kurczę, nie pogniewałbym się gdybyśmy na polskich weselach zaczerpnęli trochę inspiracji od sąsiadów z wysp. Szacunek !
No i wesele… Godzina 23:00, czyli godzina kiedy pojawił się DJ i rozpoczął swój show. Miałem trochę obawy, wiedząc, że będzie obecny tylko przez 3h (whatttt ?). Ale jak się okazało, były to bardzo treściwe 3h. Towarzystwo od samego początku wkręciło się na wysokie obroty. Pełna swoboda, bez paraliżu przed obiektywem, bardzo pozytywna atmosfera. Widok Chloe śpiewającej polskie kawałki – bezcenny… Kreatywni goście co chwilę zaskakiwali mnie i przyciągali mój obiektyw. Tak, Irlandczycy potrafią się bawić…. zwłaszcza z polską ekipą !
Zapraszam do obejrzenia fotoreportażu ślubnego z Irlandii
Tomasz Hodun
Fotograf Białystok